Kraków
+48 503 164 521, 12 444 77 29
biuro@imageline.pl

"Wydaje mi się, że siła marzeń jest czymś, z czego nie zdajemy sobie sprawy."

Rozmowa Agaty Niemiec z Danutą Błażejczyk

26.11.2013 admin Wywiady

Rozmowa Agaty Niemiec z Danutą Błażejczyk
Porozmawiajmy o zdrowiu 23 listopada 2013 r.

Agata Niemiec: Myślę, że naszego Gościa nie trzeba szczególnie przedstawiać – Danuta Błażejczyk! Bardzo dziękuję za przyjęcie zaproszenia. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, że spotykam takie wspaniałe kobiety na swojej drodze zawodowej. Jestem zawsze ciekawa naszego Gościa. Przeczytałam oczywiście dużo wywiadów i z materiałów prasowych wynika, że przywiązuje Pani wagę do profilaktyki zdrowia. Jest Pani kobietą świadomą tego, co trzeba zrobić dla siebie pod kątem zdrowia.

Danuta Błażejczyk: Dzień Dobry. Witam wszystkich bardzo serdecznie – i Panie i Panów. Bardzo dziękuję za zaproszenie. I to w tak szczególnym miejscu. Wydaje mi się, że to, że akurat ten temat jest poruszany i że ja zostałam zaproszona, jest dla mnie szczególnym wyróżnieniem, bo naprawdę cenię sobie zdrowie. Ale zdobywałam tę wiedzę poprzez różnego rodzaju doświadczenia. Same Panie wiecie, że coś najlepiej dociera do naszego mózgu, kiedy się w pewien sposób sparzymy. I potem jesteśmy ostrożne. Co jest podstawą? Dieta. Otyłość powoduje to, że pojawiają się problemy ciśnieniowe, krążeniowe, stawowe – wszystko siada. Nie ukrywam, że stosowałam wszystkie diety świata…

AN: Aż się udało! I było to bardzo spektakularne, media o tym mówiły. Danuta Błażejczyk schudła prawie 30 kg! To musiało być…

DB: To było masakryczne! Znalazłam kiedyś w gazecie swoje zdjęcie, którego nawet byłam świadoma. Gdy porównałam siebie na tym zdjęciu do tego, kiedy byłam już bardzo odchudzona, to stwierdziłam, że wyglądałam jak własna matka. Masakra! Postanowiłam, że więcej takich diet nie będę stosowała. Nie ma tabletki-cud, która w jednym momencie załatwi wszystko, co nagrabiliśmy sobie przez całe lata. Kiedy to zrozumiałam, wyrzuciłam wszystkie książki o dietach i zostałam zaproszona (tak jak Iwonka Pavlovic) do Konrada Gacy, który w tej chwili robi „Fat Killers”. On uświadomił mi jedno – jeśli ktoś ma tendencję do tycia, to będzie tę tendencję miał zawsze. Jak alkoholik – jeśli ktoś jest alkoholikiem, to zawsze nim będzie. Musi być kontrola! Jeśli przytyjemy trochę, trzeba ograniczyć jedzenie albo przejść na taką dietę, która będzie różnorodna. No i ruszać się! Od razu w głowie robi się inaczej. Jak wsiądę na rowerek i przejadę sobie 45 minut, to od razu wszystko jest dla mnie do załatwienia. Wszystko jest możliwe. Nie ukrywam, że ważyłam ponad 100 kg. Same doskonale wiecie jak to jest – człowiek staje przed lustrem i jest na siebie wściekły, bo czego na siebie nie założy, to wygląda jak potwór. Więc oczywiście zostawałam w domu. I co robiłam? Jadłam. Natomiast w momencie kiedy człowiekowi nagle ubywa wagi, rosną mu skrzydełka i więcej mu się chce, jest otwarty na ludzi. Wszyscy „gacowicze”, których spotkałam u Konrada to ludzie, którzy sami tego doświadczyli i sami tego pilnują. Stają się jak gdyby kolejnymi trenerami. To oni opiekują się ludźmi, którzy wkraczają do Gacy. To jest wielka rodzina ludzi przyjaznych, życzliwych. Naprawdę kocham ludzi i wydaje mi się, że dostaje od nich to samo.

AN: Rozumiem, że dieta pod kontrolą pana Gacy polegała na tym, że włączyła Pani do swojego życia więcej sportu z trenerem. Czy to również dotyczyło diety, zdrowego żywienia?

DB: Ze stresem to mam kiepsko, niestety. Jestem osoba nieprawdopodobnie wrażliwą. Mnóstwo rzeczy, pomimo, że się uczę, ciągle nad tym pracuję, to strasznie biorę do siebie i bardzo się nimi przejmuję. I potem efekt jest taki, że najczęściej pierwsze cierpi moje gardło.

AN: Tak, bo Pani odchudzała się razem z mężem.

DB: Tak. Mam to szczęście, że mój mąż mnie wsparł i schudł ponad 30 kg. Mało tego! Brał leki na nadciśnienie, więc Konrad od razu uświadomił mu jedno – jeśli będzie się odchudzał i nadal je brał, to jeśli nie skonsultuje tego z lekarzem, może się doprowadzić do takiego stanu, że będzie musiał brać leki na podwyższenie ciśnienia. I tak się stało. Po dwóch tygodniach odżywiania i ruchu, mój mąż musiał pójść do lekarza i odstawić leki. Brał 12 rodzajów różnych tabletek – teraz nie bierze nic. Podstawą jest to, co jemy.

AN: Jak wygląda trening z udziałem trenera?

DB: U niego to jest fajne, że etap uwalniania się, wychodzenia na zewnątrz można kontynuować również internetowo. To nie musi być trener osobisty. Człowiek musi sam zacząć nad sobą pracować. Sami obrastamy w tłuszcz i sami powinniśmy się tego pozbywać. I właśnie to jest największa przyjemność! Człowiek po prostu pęka z dumy, jest szczęśliwy! Co jest na początku? Na początku są tak zwane ćwiczenia aerobowe. To nie są ćwiczenia uciążliwe, wystarczy pojeździć na rowerku z pulsem przystosowanym do wagi i wieku. Po pewnym etapie odchudzania dochodzą do tego ćwiczenia na mięśnie. Najpierw musimy to wszystko spalić. Tam są ludzie, którzy schudli w ciągu roku ponad 100 kg. Widziałam ich na własne oczy. Mało tego – to byli ludzie, którzy mieli w swojej rodzinie lekarzy. Nasz najmłodszy kolega był badany przez swojego ojca prawie co dwa tygodnie, naprawdę dogłębnie. I okazało się, że wszystko jest w porządku, że jest szczęśliwy. Wiadomo, że potem pojawiają się kwestie związane ze skórą. Jak ktoś zrzucił ponad 100 kg, to skóra wygląda dosyć nieciekawie. Ale nie usuwa się jej chirurgicznie, są na to pewne ćwiczenia. Kosztuje to trochę wysiłku, ale naprawdę można. Nie bójmy się! I jest to możliwe w każdym wieku! Ja skończyłam 60 lat i wydawało mi się, że w tym wieku niemożliwe jest aby schudnąć. Nieprawda – w każdym wieku można schudnąć i być szczęśliwym.

AN: Czy poza fitnessem i siłownią uprawia Pani jeszcze jakieś sporty?

DB: DB: Lubię się czasem zmęczyć, ponieważ mieszkam niedaleko „Wyścigu” w Warszawie. Tam są takie tory asfaltowe, więc zakładam rolki i czasami jeżdżę z dzieckiem, co jest bardzo przyjemne. Niestety, dziecko coraz częściej ma już swoje pomysły na życie, więc ostatnio jeżdżę sama. Mój mąż bardzo często jeździ na rowerze, ale ja się boję jazdy rowerem po mieście – jeden puści, drugi nie puści. Tym bardziej, że mąż doświadczył właśnie takiego wypadku. Ale jeździ dalej, może trochę bardziej ostrożnie. A ja na rolkach.

AN: Powiedziała Pani już dużo o swojej kondycji fizycznej. Widać również, że Pani kondycja psychiczna jest doskonała. Radość nie tylko w uśmiechu ale i w oczach. Skąd Pani czerpie taką pozytywną energię? Rozumiem, że również ze szczęśliwego, długotrwałego związku. Bo mąż ten sam od momentu, kiedy było pierwsze spojrzenie.

O: Wybrałam właściwy model.

AN: A jak wybrać ten właściwy model? Jak to się robi?

DB: Jako dziecko byłam bardzo szczęśliwa mając taką rodzinę, w której rodzice bardzo się kochali i szanowali. Moim wielkim marzeniem zawsze było to – skoro tatuś nie może być moim mężem, to niech mąż będzie taki jak tatuś! Wczoraj byłam na „Aktywnej Matce”, mówili tam, że aktywna matka to aktywna rodzina. Żebyśmy nie bali się aktywności oraz tego, że dziecku czegoś ubędzie jeśli będziemy pracowały zawodowo. Nieprawda. Ale chodzi również o to, żeby cała rodzina była aktywna zawodowo. Żeby nie było tak, że matka przychodzi po pracy a dzieci są głodne, w domu jest totalny bałagan a mąż leży z pilotem przed telewizorem. Tak jest w wielu domach. Moja mama zawsze była bardzo aktywna, działała społecznie, była otwarta na ludzi. Zarówna ja, jak i moja siostra wyniosłyśmy to z domu. Ale mój tata nie był próżniakiem, robił w domu wszystko, co trzeba – nie było podziału na męskie i damskie prace. U nas w domu też mamy taki model. Moja córka ma teraz 22 lata. To dziewczyna, która jest samodzielna, myśli podobnie do matki i babci… A modelu właściwego brak! Ale myślę, że jakiś książę się znajdzie. Ja przez całe życie marzyłam. Wydaje mi się, że siła marzeń jest czymś, z czego nie zdajemy sobie sprawy. Jeśli o czymś marzymy, to po prostu to przyciągamy. Warto myśleć o nawet najbardziej szalonych marzeniach i przyciągać do siebie to, czego się pragnie.

AN: A tym marzeniem było właśnie śpiewanie, scena?

DB: Tak, rzeczywiście. Studiowałam filologię rosyjską i byłam już na trzecim roku kiedy doświadczyłam zetknięcia z młodzieżą szkolną. Pomyślałam: „Nie, chyba nie upadłam na głowę. Oni będą mieli przerąbane ze mną, a ja oszaleję!” Jeszcze w obecnych czasach panuje taki model, w którym dzieci chodzą do szkoły „za karę”. To unieszczęśliwia zarówno jedną stronę, jak i drugą. Trafiłam na taki moment w radio, kiedy Janis Joplin śpiewała „Summertime”. Jak to usłyszałam – palma totalna! Cały czas śpiewałam. Mama mówiła, że tylko wtedy cichłam na sekundę, kiedy spadałam ze schodów. Idę, nucę – nagle cisza! – a potem podniosłam się, otrzepałam i śpiewałam dalej. Widocznie tak miało być. Ja niczego innego nie chciałam, chciałam tylko śpiewać.

I na Pani drodze stanął mężczyzna, który pomógł w realizacji tych marzeń. Był to Włodzimierz Korcz, który po raz pierwszy zachwycił się Pani głosem.

DB: Kiedyś żeby uprawiać zawód artysty estradowego (jeśli nie miało się skończonej średniej szkoły muzycznej) należało stanąć przed komisją ministerialną. Wydaje mi się, że w obecnych czasach niektórym nadal by się to przydało. Tam były egzaminy dotyczące teorii, kultury, naszych osiągnięć kulturalnych na świecie – taka wiedza w pigułce. Potem był egzamin praktyczny, w którym należało coś zaśpiewać. Korcz zapytał: „Czy chciałaby Pani śpiewać w Polsce?” Ja chciałam wtedy wyjechać na kontrakt, z resztą wydawało mi się, że nie mam do tego predyspozycji. Pracowałam z Marylą Rodowicz, śpiewałam u niej w chórku. Wydawało mi się, że się do tego kompletnie nie nadaję. Sami Państwo wiecie – Maryla to jest prawdziwy talent! Wtedy zapytał mnie dalej: „A jeśli razem z Panem Młynarskim napiszemy dla Ciebie piosenkę, którą zaśpiewasz w Opolu?” Pomyślałam, że jestem już (za przeproszeniem) stara dupa – miałam 32 lata i myślałam, że to się już nie zdarzy. Mówiłam: „Niemożliwe, to jest jakaś bajka.” Miałam wtedy przy sobie jednorazową chusteczkę i z tych emocji starłam ją aż w trociny… Piosenkę, którą zaśpiewałam w 1985 roku wręczyli dopiero miesiąc przed samym Opolem. Nie ukrywam, że byłam strasznie nieufna, bo nie wierzyłam w to, że jest możliwe, aby Pan Korcz i Pan Młynarski napisali dla mnie piosenkę. Spotkałam na swojej drodze cudownych ludzi. Jestem z Lubelszczyzny i język polski, o którym myślałam, że jest językiem polskim, nie do końca był taki. U nas mówi się: „Lublyn… Pół lytra…” – tego typu rzeczy. Kompletnie nie zdawałam sobie z tego sprawy. Powiedzieli mi, że nie śpiewam po polsku. Bardzo dużo pomogła mi Pani Elżbieta Starostecka, żona Włodka Korcza oraz profesor Gawęda, który zajmował się dykcją w Szkole Teatralnej. Płakałam: „Odczepcie się ode mnie! Ja naprawdę mówię bardzo wyraźnie!” Dopiero kiedy posłuchałam swojego nagrania, powiedziałam: „O Boże! Rzeczywiście!” Teraz (ponieważ uczę śpiewu) jestem katem – właśnie z tego względu. Śpiewanie to mówienie na melodii. W domu nie przywiązuje się wagi do tego, jak się mówi. W szkołach podobnie. Kiedy trafiają do mnie ludzie i uświadamiam im pewne rzeczy, to otwierają oczy ze zdumienia. Jeśli chcemy śpiewać i chcemy, żeby to brzmiało – musi być odpowiednia dykcja. Również w języku angielskim. Równie ważna jest praca nad akcentem. Kiedy akcent jest przestawiony, często pytam: „W jakim on języku śpiewa? Po rosyjsku? Przecież to słowo zupełnie inaczej brzmi.” Ale dla młodych jest wszystko jedno…

AN: Proszę nam powiedzieć o swojej aktywności w fundacji, którą Pani prowadzi. Jest Pani jej prezeską. To w ramach „Aktywnej Mamy” – cały czas jest Pani w ruchu?

DB: Fundacja została założona, żeby zrealizować pomysł mojej koleżanki, Basi Dziekan – aktorki. Wymyśliła sobie muzykę Stanisława Moniuszki zaśpiewaną przez młodych ludzi w nowoczesnych aranżacjach i z tancerzami hip-hopu. Nie było jak tego ugryźć, bo żeby zdobyć pieniądze, potrzebna była forma prawna. Rozważaliśmy założenie stowarzyszenia, ale stwierdziliśmy, że angażowałoby to za dużo ludzi. Włączyłaby się wtedy „spychologia”, a do pracy nie byłoby nikogo. Założenie fundacji wymaga mniejszej liczby osób, łatwiej też zdobyć pieniądze. Ale pieniędzy oczywiście nie zdobyliśmy od państwa, pojawili się sponsorzy prywatni. Zrobiliśmy to przedstawienie. W zeszłym roku byliśmy z nim na 50-leciu Festiwalu Moniuszkowskiego w Kudowie Zdrój. Bardzo się spodobało. To był początek tego działania – robiliśmy różnego rodzaju wydarzenia, które były ważne dla kultury. Wydaje mi się, że kiedy młodemu człowiekowi, który nie ma przygotowania muzycznego i mało wie o muzyce, rzuci się hasło: „pieśni Moniuszki”, to machnie ręką. Takie były reakcje. Pamiętam kiedy moja córka przyszła „z łapanki” na to przedstawienie. Gdy usłyszała jakie są to pieśni, jak to wszystko wygląda, to następnego dnia przyprowadziła ze sobą pół klasy. I potem przychodziła już sama młodzież. Mało tego! Było to środowisko hip-hopowców, którzy są raczej na dystans do tego typu muzyki. Oni wszyscy razem z nami śpiewali! To jest jedyny sposób, żeby młodym ludziom przybliżyć takie sylwetki. Kim jesteśmy, jeśli nie będziemy szanować naszej własnej kultury? Nawet dla świata nic wtedy nie znaczymy – jesteśmy bardziej amerykańscy niż Amerykanie albo bardziej rosyjscy niż Rosjanie. Nie jesteśmy dla nikogo żadnym partnerem. Jesteśmy oryginalni tylko wtedy, jeśli szanujemy swoja kulturę. W mojej fundacji walczymy o to, żeby realizować takie pomysły, żeby uświadamiać, że Polakami jesteśmy tylko wtedy, jeżeli szanujemy naszą kulturę i język, naszą tradycję i folklor.

AN: Co oznacza dla Pani słowo: „kobieta dojrzała”? Co dla Pani, jako kobiety, oznacza dojrzałość?

DB: Kobieta dojrzała to kobieta świadoma tego, gdzie jest, co zdobyła, co osiągnęła. Potrafiąca cieszyć się każdym dniem. Kobieta dojrzała jest świadoma tego, jak cennym jest życie. Każdy dzień i każda napotkana osoba w jej życiu.

AN: A relacja z córką i zbudowanie z nią fajnej więzi? Niektórzy mówią, że jest to jedna z najtrudniejszych relacji między kobietami…

DB: To prawda. Tym bardziej, jeśli mają podobne charaktery. Ale jeśli w domu się rozmawia, jeśli nie ma tematów zgarnianych pod dywan? W naszej rodzinie jest czasem wybuchowo – ale to dobrze. Ważne jest to, że mamy na to jakieś rozwiązania, bardzo się kochamy i jest nam ze sobą dobrze. Wiem, że kiedy mówię mojemu dziecku, że przyjdą do nas nasi znajomi, to ona wie, że jest to świetna przygoda. Potem mówi: „Wiesz? Fajnie, że z wami byłam.” A ja się z tego cieszę.

AN: A z kim się Pani przyjaźni? Są to przyjaźnie bardziej kobiece czy przyjaźnie z mężczyznami?

DB: Ja kocham kobiety! Za co je cenię? Dla kobiety nie ma sprawy nie do załatwienia. Mówi się, że kobieta mówi „nie”. Kobieta nie mówi „nie” – kobieta mówi „tak”! Z kolei pierwszą odpowiedzią mężczyzny jest: „Tego nie da się zrobić.” Jedynym mężczyzną, z którym dobrze mi się pracuje jest mój mąż. Ale może to dlatego, że nawzajem się wychowaliśmy. Z kobietami pracuje się przede wszystkim radośniej, są świetnie zorganizowane. Wydaje mi się, że Polki są kobietami, dla których godzenie obowiązków zawodowych z domowymi nie jest problemem. One są szczęśliwe, że mogą robić to i to.

AN: Czy miałaby Pani ochotę włączyć się w organizacje typowo kobiece? Działać na rzecz kobiet – feminizm, równouprawnienie… Czy widzi się Pani w takiej roli? Czy uważa Pani, że my kobiety najbardziej zadbamy o własne prawa?

DB: Myślę, że tylko kobiety zadbają o swoje prawa.

AN: Mężczyźni o nas nie zadbają?

DB: Myślę, że nie. Naprawdę kocham panów, ale wydaje mi się, że oni mają coś podobnego do „Syndromu Piotrusia Pana” – świetnie się bawią i najważniejsze jest to, co jest dla nich. To nie wynika z tego, że czuję się dyskryminowana zawodowo – nie! Mi jest dobrze tak, jak jest. Jeśli człowiek na własnym poletku ustawi sobie odpowiednie warunki, to wszystko dookoła zacznie się jakoś ustawiać. Chodzi o to, jakimi człowiek się otacza ludźmi. Mam przyjaciół gejów i lesbijki – oni nie chodzą na manifestacje. Są szczęśliwi i nie robią z tego problemu. Nie ukrywam, że to mnie właśnie denerwuje. Po co te manifestacje? Czy my komuś czegoś zabraniamy?

AN: A co Panią najbardziej denerwuje w życiu społecznym? Na co Pani absolutnie nie daje swojej zgody? Co jest dla Pani irytujące? Chodzi mi o obserwacje z Pani doświadczenia, czego Pani by zupełnie nie zaakceptowała?

DB: Chamstwa, a najbardziej chamstwa anonimowego. Szczególnie w internecie. To, co było ostatnio na tych wszystkich manifestacjach. Jeśli człowiek uważa, że powinien brać w czymś takim udział, to przede wszystkim jako ON – niech pokaże twarz, poda nazwisko i będzie konsekwentny. Ludziom naprawdę można powiedzieć różne rzeczy ale w sposób kulturalny. A jeśli spotykamy się z upodleniem, wulgarnością… Gdy po ulicy idzie dziewczyna z chłopakiem – on przeklina, ona mu na to pozwala…

AN: Albo czasem przeklina gorzej od niego…

DB: Wtedy pytam: „Gdzie byli rodzice?” To wszystko jednak skądś się wynosi. My też oczywiście czasami przeklinamy, ale wydaje mi się, że są miejsca, w których można sobie na to pozwolić. Tak jak przeklinała Kalina Jędrusik – ona to robiła w ten sposób, że kiedy przeklinała, to tego słowa nie dało się zastąpić żadnym innym. Była w tym cudowna. Ale są tez różne inne, piękne słowa, które można wykorzystać do tego, żeby pewną sytuację rozładować.

AN: A czy widziałaby się Pani w roli recenzenta w takich programach, które teraz serwują nam różne stacje telewizyjne? Tam, gdzie wychodzi na scenę młody człowiek, któremu wydaje się, że posiada jakiś talent, a spotyka go dość brutalna krytyka. Jak Pani ocenia taką sytuację?

DB: Mam to szczęście, że od kilku lat nie mam już telewizora, więc nie oglądam tego wszystkiego. Jeśli jest to sensowna, konstruktywna krytyka – jestem za! Natomiast jeśli opowiada się bzdety typu: „O Boże! Ja dla ciebie bym się chyba rozebrała!” to mówię: „Boże kochany, mówi to kobieta, która ma 40 lat… Jest diwą, artystką… Jaki to ma związek z tym, co on zaśpiewał? Nawet jeśli zaśpiewał genialnie, to chyba są jakieś granice?” To jest dla mnie żenujące. Diwa tak się nie zachowuje. Lepiej niech nic nie mówi – niech zaśpiewa.

AN: Czy przejęłaby Pani zaproszenie do takiego programu, w którym się dużo tańczy?

DB: Ale w jakim charakterze? Mam tańczyć? Czy, tak jak Zbyszek Wodecki, oceniać? Jeśli miałabym być taką damą do towarzystwa, jak Zbyszek albo Pani Tyszkiewicz, to może jakoś bym się w tym odnalazła. Ale taniec byłby wyzwaniem. Chociaż nie mówię, że nie. Jakby dobrze zapłacili? Bo to się robi za pieniądze.

AN: Jaka jest Pani pierwsza, przewodnia myśl, kiedy budzi się Pani rano?

DB: Gdy się budzę, jestem przede wszystkim szczęśliwa, że się budzę. Jestem zawsze otwarta i wiem, że wszystko będzie dobrze. Co by nie było, zawsze dam sobie ze wszystkim radę. Człowiek dostaje tylko tyle, ile może unieść. Nikt nie mówił, że będzie przez cały czas cacy.

AN: A co, kiedy zdarzały trudniejsze momenty w życiu? Co sprawiało, że pojawiało się „wybicie”?

DB: Mój mąż i bliskość mojej rodziny. Po to jest rodzina – żeby wspierać się w najtrudniejszych momentach. Im jestem starsza, tym bardziej cenię sobie takie przyjaźnie. Przyjaźń to coś, co się pielęgnuje przez lata. To wcale nie musi być przyjaźń, w której przez cały czas na sobie „wisimy”, że się cały czas spotkamy. Mam kilka takich przyjaciół, do których mogę zadzwonić w środku nocy i powiedzieć, jaki mam problem. Nawet pieniądze: „Ty mi nie mów, na co chcesz. Ty mi powiedz, ile chcesz.” Zawsze starałam się traktować ich z wielką miłością. Kiedy oni do mnie dzwonią, też robię, co mogę. Czasami staję na uszach. Na tym między innymi polega przyjaźń, to takie sprawdzanie siebie. Również w Krakowie mam taką przyjaciółkę. Pracowałam z nią u Maryli Rodowicz. Renatka Świerszczyńska – naprawdę piękna, śpiewająca kobieta. Mało tego! Byłam tutaj na jej ślubie! Tak, w Dworku Białoprądnickim odbywają się śluby. To naprawdę dobre miejsce, bo jest szczęśliwą osobą.

AN: Często Pani bywa w Krakowie?

DB: Uwielbiam Kraków. Moje dziecko kocha Kraków. Dzisiaj jechałam tu z Edytą Olszówką, z którą bardzo się lubimy. Powiedziała mi: „…i pójdę na Kazimierz! Nawet kiedy był tak strasznie zaniedbany – zawsze lubiłam tam chodzić” A ja będę się ocierać o ściany na Wawelu! Muszę się trochę podładować!

AN: Jakie są Pani najbliższe plany zawodowe? Gdzie można Panią zobaczyć?

DB: Oj, dużo się dzieje. W przyszłym tygodniu mam wieczór andrzejkowy, na którym będę śpiewała kilka piosenek. Potem jadę świętować Mikołaja do Szymbarku – tam, gdzie jest taki dom do góry nogami. Odbędzie się tam dziesiąty „Zlot Mikołajów”. Świetna impreza, na którą przyjeżdżają dzieci z domów dziecka. Wszystkim zajmuje się Daniel Czapiewski. Jadę tam również po to, żeby podładować swoje akumulatory. Jak widzę to, co udało mu się tam zrobić przez rok czasu, to myślę: „Nie możliwe!” Cudowna impreza gdzie wszyscy się bawią! Potem będę jeździła jako kolędnicza, bo w swoim repertuarze mam również kolędy. Śpiewa ze mną moje dziecko oraz przyjaciele, z którymi współpracuję już od dłuższego czasu. Zazwyczaj robi się z tego bardzo rodzinne spotkanie. Chciałabym żebyście Państwo z okazji nadchodzących świąt otworzyli swoje dzieciaki na wspólne śpiewanie. To są takie święta, które pamięta się przez całe życie. A kiedy one mają się tego nauczyć? Gdzie mają łyknąć tego bakcyla? To jest tak ważne, tak bardzo cementuje… Mówię, że śpiewanie kolędy to tak, jakby człowiek modlił się dwa razy.

AN: Co dzisiaj Pani dla nas przygotowała?

DB: To są piosenki, w których większość teksów jest mojego autorstwa. Mam w swoim repertuarze teksty wybitnych artystów, ale czułam się z tego powodu nie do końca usatysfakcjonowana. Nawet jeśli śpiewam teksty smutne, to staram się zawsze zachować pewną dozę optymizmu. Próbuję pisać o miłości, bo to jest temat przewodni we wszystkich piosenkach. A bez miłości nie ma życia. Nawet gdy człowiek jest chory, to jeśli wie, że jest kochany – inaczej mu się choruje. Najważniejsza rzecz na świecie to kochać i być kochanym! Dlatego tak dużo miłości w moich piosenkach.

A: Dziękuję za spotkanie i do zobaczenia!

Redakcja: Ewelina Szprengel (Image Line Communications)

Skorzystaj z poniższego formularza, aby skontaktować się z Nami






    Imię i nazwisko (wymagane)

    Adres email (wymagane)

    Temat

    Treść wiadomości