Agata: Jestem szalenie dumna, że Pani jest tutaj dzisiaj w Krakowie. Widać gołym okiem, że jest Pani w takim fajnym momencie swojego życia, że tryska Pani taką wewnętrzną radością, optymizmem. Przyszedł taki moment, że zamknęła Pani drzwi za sobą (nie wiem czy z trzaskiem czy nie?), za którymi została Olga, która się boi i nie jest pewna siebie. Jak to się robi, że przychodzi taki moment, że jesteśmy na to gotowe?
Olga: Myślę, że nie ma takiego magicznego guzika, którym się wyłącza czy zamyka się drzwi, z trzaskiem lub też nie. Ja nie zamykałam z trzaskiem. Rozstawałam się ze swoja przeszłością z zupełnym szacunkiem i poczuciem, że jakakolwiek by ona nie była – jest moją przeszłością i ona mnie bardzo wiele nauczyła. To była moja szkoła przetrwania w bardzo wielu sytuacjach. To dzięki tej szkole, tym latom, nauczyłam się tak wiele i teraz jestem tym, kim jestem. Więc nie mogę się obrażać na to, co było kiedyś. Nawet jeśli bolało, uwierało i doskwierało, to to było moje i to była moja decyzja życia. Natomiast tym magicznym momentem na pewno było przekroczenie 40 lat. Mam wielu znajomych, którzy bardzo tragicznie przechodzą 40stkę – zwłaszcza mężczyźni. Wiele osób przełyka ją z trudem. Nie potrafią sobie poradzić z tym, że nie są już ludźmi, którym wszystko wolno, tylko teraz trzeba spoważnieć. W moim przypadku było kompletnie odwrotnie. Ja przez całe życie byłam zupełnie poważna. Wszystko brałam na serio, podporządkowywałam się wszelkim rygorom. Tak byłam wychowywana. Nie miałam szaleństwa ani porywu młodzieńczych lat. Wszystko to przeszło obok mnie. Kiedy skończyła mi 40 obejrzałam się za siebie i zobaczyłam siedzącą w kącie przestraszoną dziewczynę. Tak nie można żyć! Pomyślałam: dlaczego ja się tak strasznie podporządkowuję temu wszystkiemu? Stanęłam w takim miejscu, że do 40 myślałam, że moje życie zależy od kogoś – czyjejś dobrej woli, pomocy. Że ja sama nagrać płyty, nie zrobić projektu teatralnego. A niby dlaczego nie? Co takiego mają inni, czego nie mam ja? Zakasałam rękawy. Pomyślałam, że nie będę czekać czy ktoś zadzwoni lub nie.
Mamy wielkie problemy z ogólnie przyjętymi opiniami na nasz temat. Czasami jak je czytałam potrafiłam trzy noce nie przespać. To mnie zawsze strasznie bolało. Po 40 pomyślałam: nie obwiniać, nie przejmować. Zupełnie nie zakładałam takiej prostej rzeczy – wziąć w swoje ręce swoje życie i przestać się oglądać na innych. Okazuje się, że można. Moja pogoda ducha jest wynikiem tego, że zamknęłam te drzwi i żyję mi się z tym lepiej. Nie czekam aż ktoś do mnie zadzwoni. Za tyle ile zrobiłam przez te 5 lat, możemy mówić o mnie jak o 5-latce, mogłabym dać sobie złoty medal. Nagrałam dwie płyty. Za miesiąc jest premiera mojej kolejnej płyty. Jestem z niej niebywale dumna. Sama wzięłam na siebie ciężar wydania tej płyty. Jak poszłam do wytwórni, usłyszałam, że aktorzy się nie sprzedają dobrze. Mam ich gdzieś, mogę ją sobie sama sprzedać. Jeśli my sami nie będziemy w siebie wierzyć, to nikt nam nie uwierzy. Taka jest zasada. Moja pogoda ducha polega na tym, że w siebie wierzę. Tak, jak wierzyli kiedyś moi rodzice, kiedy byłam małą dziewczynką. Posłali mnie do szkoły muzycznej, wierzyli, że mnie i mojemu bratu się uda. Ja w siebie wierzę, wierzę w swój talent, wierzę w swoją siłę. Chociaż trochę jest mi ciężko, bo niektóre drzwi się nie otwierają, nie każdy chce pomóc, nie każdemu jest ze mną po drodze. Wtedy się kłaniam i mówię: „Trudno”. Ostrzegałam, że jestem straszną gadułą. Mam w sobie wielką siłę robić rzeczy, które zawsze chciałam robić. Mój kalendarz jest tak wypełniony, że ja nie mam problemu z tym, że siedzę w domu i patrzę w sufit. Ale to nie jest tak, że ten kalendarz ktoś mi zapełnia, ja sama go sobie zapełniam swoją pracą i zapobiegliwością.
A: Trochę z Pani Zosia-samosia.
O: Zosia-samosia jestem straszna, to prawda. To z pewnością wyniosłam z domu i to teraz na pewno procentuje. Nigdy w sytuacjach patowych nie rozkładam rąk. Od razu dostaję wtedy „wiatraka”, że natychmiast główkuję – co by zrobić, żeby było lepiej. Moja mama zmarła bardzo wcześnie, byłam bardzo młoda dziewczyną. To, co była w stanie wlać we mnie do 18.roku życia, tyle wlała. Natomiast potem byłam już zostawiona sama sobie. Uczyłam się życia sama i sama popełniałam błędy. Popełniałam mnóstwo błędów, za które zapłaciłam sama. Z resztą tak jest do dzisiaj. Jasne, że to wsparcie zawsze miałam i zawsze czułam, że oni w nas wierzyli – we mnie i mojego brata. Ale wszystko musi się zacząć w naszej głowie. Jeśli my sami w to wierzymy, że możemy wstać i możemy przejść stąd tam, do końca tego korytarza, to po prostu trzeba wstać i pójść. I nie oglądać się na to, że ktoś nas podniesie, albo popchnie. Bo nikt nas nie podniesie i jeśli ktoś nas podniesie, to często po to, żeby podstawić nam nogę. Nie chcę knuć tu żadnych dramatycznych scenariuszy, bo w moim życiu nie zdarzyło się aż tak wiele osób, które chciałyby mnie skrzywdzić. Ale życie układa bardzo wiele różnych scenariuszy i często jest tak, że bardzo chcemy żeby cos było fajne i miało dobrą pointę, ale nie zawsze tak wychodzi. Chodzi również o to, żeby mieć zgodę na to, żeby popełniać błędy i żeby zdarzały się w naszym życiu porażki. To też jest bardzo ważne. Fajnie jest mieć same sukcesy i odcinać kupony. Fajnie, jak wszyscy się cieszą – Pani Olga Bończyk nagrała płytę, kupmy, posłuchajmy, pójdziemy na koncert.
Premiera mojej płyty była zaplanowana na początek października. Wczoraj dowiedziałam się, że dystrybutor nie zadbał o to, żeby płyta miała premierę w październiku, i jedynym pierwszym terminem jest początek listopada. A ja miałam całą kampanię promocyjną przygotowaną na październik. Ja w tej chwili od poniedziałku będę traciła swój czas na to, żeby odkręcać to i przesuwać to o miesiąc. Mogłabym teraz powiedzieć: Nosz… Kurczę felek! Ale co ja mam zrobić? No nic nie mogę zrobić. Płyta jest gotowa i jest przygotowana znakomicie. Jak na to, co może wykonać człowiek solo, to ona jest przygotowana znakomicie. Ale muszą państwo zrozumieć mój ból, że to wszystko jest przesunięte o miesiąc. Jest mi strasznie przykro, ale z drugiej strony, co ja mam zrobić? Ja nie mam na to kompletnie wpływu. Ja teraz mogę poniedziałek, wtorek, środę, cały tydzień odkręcać te rzeczy. Przesuwać, przepraszać nie za siebie.
A: Jak pani odreagowuje? Jaki jest pani sposób na to, żeby łagodzić taką sytuację stresową?
O: Ze stresem to mam kiepsko, niestety. Jestem osobą nieprawdopodobnie wrażliwą. Mnóstwo rzeczy, pomimo, że się uczę, ciągle nad tym pracuję, to strasznie biorę do siebie i bardzo się nimi przejmuję. I potem efekt jest taki, że najczęściej pierwsze cierpi moje gardło.
A: Jest krzyk?
O: Nie, po prostu chrypnę. I potem rzeczywiście mam straszny problem ze strunami. Staram się nie wchodzić w te złe rzeczy, które mnie dotykają. Na tyle, na ile potrafię, staram się to wszystko odsunąć. Ale mam z tym ogromny problem.
A: A jaka jest Olga Bończyk poza planem? Jaki styl życia Pani lubi i realizuje na co dzień? Wygląda Pani na osobę szalenie spokojną, skromną. Jak wygląda Pani dzień, jeśli chodzi o aktywność, na przykład sportową?
O: Ja bym tak nie szarżowała z tym sportem. Jestem wybitnie asportowa, ale tak absolutnie. Siłownia? Odpada.
A: Wygląda Pani na jogę, pilates…
O: Raz byłam na jodze. Kobieta dała mi takie ćwiczenia przez te 1,5 godziny, że później przez tydzień miałam trudności z tym, żeby zejść z krawężnika. Strasznie mnie to zniechęciło do jogi. Potem próbowałam siłowni. Ostatnio zjawiła się tez jakaś zumba, która tez nie była długo. Tu nie chodzi o zakwasy, ja się zakwasów nie boję, tylko chodzi o to, że mnie to kompletnie nie kręci. Jest jednak rzecz, która mnie kręci – tenis. W życiu bym tego nie wymyśliła, gdyby nie Zbyszek Górny. Zbyszek mnie zaprosił na koncerty letnie, które się odbywały przy okazji turniejów tenisowych aktorów i artystów scen kabaretowych. Nie odbywały się turnieje drużyn kobiecych, tylko były same męskie. Zbyszek mówi: „Ulka Dudziak już jest, już jest Ścibakówna, Chrzanowska. Jak będziesz ty, to przynajmniej będzie można rozegrać jakiś turniej kobiecy. Przyjeżdżasz na koncert, po koncercie wracasz. A tak zostałabyś cztery dni. A tu SPA, gillek i wszystko jest fajnie!” Państwo sobie wyobrażają – aktorzy i kabareciarze. Mieszkanka wybuchowa. To są cudne wieczory. Nie mówię tutaj o zabawach alkoholowych, broń boże. Każdy wieczór aranżuje ktoś inny. Jeden należy do Zbyszka Górnego, drugi do Janka Englerta – on przywozi z kolei piękne wiersze do przeczytania, które aktorzy później wspólnie czytają. A ostatni dzień należy do Marcina Dańca, który może bawić do rana. To są znakomite wieczory. Żeby uczestniczyć w tym, musiałam nauczyć się grać w tenisa. Więc nauczyłam się grać w tenisa. Teraz już niezależnie od tego, czy jadę na turniej tenisowy czy nie, gram w tenisa. Mam swojego trenera, mam koleżankę, z która gram przynajmniej raz w tygodniu. W jakiejś tam formie się utrzymuje, ale bez przesady – ja bym tego sportem nie nazywała.
A: To wielka umiejętność gra w tenisa. Gratuluję! Natomiast do tego wizerunku nie pasuje mi grill. Zapytam o Pani kuchnię. Jest Pani zdeklarowaną wegetarianką. Skąd ta decyzja?
O: Od niedawna. Od 2-3 lat. Nie ma w tym żadnej ideologii. Całe życie jadłam mięso i nigdy na to nie wybrzydzałam. Przyszedł na to moment w moim życiu, właśnie po tej 40stce, kiedy mięso przestało mi smakować. Zauważyłam, że na talerzu zostawiałam mięso, bo mi nie smakowało, a zjadałam warzywa. Nagle się okazało, że ono zupełnie mi nie smakuje. Na początku wyeliminowałam wieprzowinę, wołowinę, która mi nie smakowała. A na koniec jeszcze ten nieszczęsny kurczak, jak się dowiedziałam, czym są faszerowane. A nie mam siły żeby szukać babki, która żyje we wsi i tam ma prawdziwa kurę.
A: Czy w jakiś sposób uzupełnia Pani białko?
O: Tak, jem ryby, owoce morza. Nie jem nabiału jako takiego – w ogóle nie piję mleka. Jako dorosła osoba zdałam sobie sprawę z tego, że mama codziennie rano kazała mi pic mleko, a ja do południa strasznie źle się czułam. Po prostu nie trawie laktozy. Przez całe dzieciństwo nienawidziłam mleka. To była dla mnie udręka. Teraz, kiedy jestem dorosła, powiedziałam: „Nie musze już robić dobrze mamusi, nie musze pić mleka”. Coraz częściej mówi się, że mleko to druga biała śmierć. Wystarczy przeczytać kilkę poważnych artykułów na temat tego, jaką krzywdę wyrządza nam mleko. Od razu się odechciewa.
A: A wykonuje pani badania?
O: Tak, oczywiście. Tutaj jedna Pani powiedziała, że ma piątkę dzieci i że u ginekologa była ostatni raz wtedy. Nie wolno takich rzeczy robić sobie. Moja mama zmarła na raka, moja najbliższa przyjaciółka w wieku 50 lat zmarła na raka macicy. Powiem Państwu, że ja się na to nie godzę. Moja przyjaciółka była wykształconą, inteligentna aktorką – super babka! Światła, nie można jej odmówić wysokiego IQ. Kiedy wiadomo było już, że na pewno umrze, zapytałam ją kiedy ostatnio była u ginekologa. Powiedziała, że na studiach. A miała 50 lat! Nie wyrażam na to zgody. Nie wyrażam zgody na to, żeby moje przyjaciółki, moje koleżanki umierały z powodu głupoty. To naprawdę nic nie kosztuje. Kiedyś przyszło mi głowy, żeby w swoje urodziny każda kobieta robiła sobie prezent – zrobiła sobie, przepraszam za taką nazwę, „przegląd podrobów”. Można też „przegląd techniczny”, bo ja już jestem w okresie serwisowania. Jeśli ktoś u nas w domu choruje – herbatki ziołowe, antybiotyki, staramy się, wydajemy wszystkie pieniądze na to, aby pomagać osobie, która nam zachoruje. A kompletnie zapominamy o sobie. To jest niedopuszczalne! Wszystkie badania – cytologia, mammografia. Ja jestem w grupie ryzyka, a wiele razy mi odmówiono mammografii. USG tarczycy i krwi. Raz w roku. I nie po to, żeby się dowiedzieć, że jesteśmy chore, tylko właśnie po to, żebyśmy się mogły dowiedzieć, że jesteśmy zdrowe. Po prostu się idzie i taki przegląd, to jest przegląd!
A: Chciałabym zapytać, gdzie Pani ładuje akumulatory? Co jest obszarem, w którym Pani znajduje największe szczęście?
O: Myślę, że dom. Całe życie jestem w trasie, ciągle przepakowuje walizki. Ktoś może powiedzieć, że dlatego, że prowadzę takie życie, daleko mi do stabilizacji i do bycia domatorką. Ponieważ czasu na takie domowe życie mam w sumie niewiele, strasznie cenie ten czas, który mogę spędzić w domu. Za każdym razem, kiedy po koncercie mogę do niego wrócić, to nigdy nie nocuję w hotelach. Nawet gdybym miała o 2-3 przyjechać do domu, to wolę spać w swoim łóżku. Jestem już starszą panią i wole spać w swoim łóżku.
A: Jakiemu mężczyźnie udałoby się zaprosić Panią do kina albo na kolację? Silna kobieta na pewno stawia wysoko poprzeczkę. A może jesteśmy za silne?
O: Ja nie chcę zrzucać wszystkiego na facetów. Mam świadomość tego, jaka jestem. Niedawno zatkał mi się zlew w kuchni, a musiałam za 20 minut wyjść z domu. Powiedziałam: „W 10 minut dam radę!” Odkręciłam kolanka, wyczyściłam, ciekło – to dokręciłam. Proszę bardzo. Mogę? Mogę! Ja jestem kobietą pracującą – żadnej pracy się nie boję.
A: A do silnej kobiety przychodzą silni mężczyźni?
O: Bardzo bym chciała, żeby tak było. Ale mam wrażenie, że do silnych kobiet przychodzą panowie, którzy chcą się wsunąć pod skrzydło i się przytulić. Szukają kobiet, które załatwiają swoje, a przy okazji jeszcze załatwią jego. Mam tego pełną świadomość, dlatego redukcja następuje.
A: Zanim Pani zaśpiewa, proszę powiedzieć, co dzisiaj Pani przygotowała i trochę więcej o nowej płycie.
O: To jest płyta „Piąta rano”. Pierwsza w moim życiu autorska, czyli napisana w całości dla mnie. Nowe piosenki, nowe teksty, z których część napisałam sama. Dwie kompozycje są moje. Jestem z tej płyty ogromnie dumna. Pierwsza piosenka, którą rozpocznę nasze dzisiejsze spotkanie muzyczne będzie właśnie z niej. Miałam przyjemność zaśpiewać tę piosenkę w koncercie Premier na festiwalu w Opolu. Z 300 zgłoszonych piosenek, wybrano 10, w tym jedną moją i jestem z tego bardzo dumna.
A: Dziękuję za spotkanie i do zobaczenia!
Redakcja: Ewelina Szprengel (Image Line Communications)