Od dziecka trenuje gimnastykę artystyczną, która ukształtowała jej charakter i sprawiła, że jest zaprogramowana na odnoszenie sukcesów. Powtarza, że najlepsza inwestycja, która zawsze zaprocentuje, to inwestycja w zdrowie i własny wygląd. Żyje w zgodzie z filozofią wellness, którą konsekwentnie popularyzuje – także w swojej ostatniej książce „Sztuka dobrego życia”.
Agata Niemiec: Pani Mariolu, spotykamy się już po raz drugi. Bardzo dobrze pamiętam nasze pierwsze spotkanie, gdyż zapoczątkowało ono ideę spotkań z kobietami, podczas których postanowiłam rozmawiać o zdrowiu, o sporcie… Pani była pierwszą osobą, zaraz po moich rodzicach, która wpoiła we mnie miłość do sportu.
Mariola Bojarska-Ferenc: Dzień dobry, witam serdecznie. Chciałam powiedzieć, że kocham Kraków i z wielką przyjemnością tutaj do Was przyjechałam, nie tylko dlatego, że macie piękniej niż my, Warszawiacy. Jest mi tutaj bardzo dobrze i bardzo często bywam Krakowie. Za pierwszym razem, kiedy gościłam tutaj ze swoją drugą książką, to spotkanie było wyłącznie kobiece. Teraz niezwykle cieszę się, że widzę również wielu mężczyzn.
AN: Widziałyśmy się osiem lat temu, trochę już czasu zatem upłynęło. Natomiast Pani się absolutnie nie zmieniła.
MB: Robię, co mogę (śmiech). Nie ukrywam, że jestem już dojrzałą kobietą i czasem się zastanawiam, co będzie dalej. Mogę zdradzić, że już za pół roku zostanę babcią. Może w rodzinie będą mnie zapraszać jako maskotkę: „babciu, zrób szpagat”. Moi koledzy w telewizji robią między sobą zakłady, ile mogę mieć lat. Niebawem będę obchodzić jubileusz 25-lecia pracy zawodowej, zatem można się łatwo domyślić, w jakim mogę być wieku. Moja obecna szefowa „Pytania na śniadanie”, która jest ode mnie młodsza, też się mnie dopytuje o wiek. Kiedy nie chcę odpowiedzieć wprost, pyta się, ile mi zostało w takim razie (śmiech). „Ale do czego?”, odpowiadam. Ja mam w sobie tyle energii, że naprawdę nie chcę się nad takimi rzeczami zastanawiać. Muszę powiedzieć wszystkim Paniom, które nie skończyły jeszcze 40 lat, bo pewnie jeszcze tego nie wiedzą: że po 40-stce to się żyje tu i teraz. Trzeba łapać chwilę i ja staram się właśnie tak żyć. Ja rzeczywiście żyję, tak jak mówię, że żyję i rzeczywiście może byłam pierwszą Polką, która zdała sobie sprawę, że inwestycja w siebie, w ruch, zdrowie, dietę, jest tak ważna. Zgodnie z takimi zasadami postępuję od dziecka i mam nadzieję, że z takim nastawieniem pozostanę do końca. Dużo się ruszam i myślę nad tym, co jem. Staram się cały czas dbać o zdrowie, wykonuję też regularnie badania i gorąco wszystkich do tego namawiam. Zdrowie, równowaga, wellness – tak wygrywam! Moja książka też o tym mówi. Mam już na karku trochę lat i doświadczeń i dzięki temu myślę, że wiem, na czym polega sukces , jak go zaplanować i mieć na niego wpływ. Sukces to nie jest coś danego nam na chwilę. Myślę, że można go utrzymać, sprawić, by cały czas był naszym udziałem. Na różnych poziomach oczywiście. Jeżeli zdrowie szwankuje, to nie można być najlepszym, gdyż choroba czy dolegliwość przeszkadza nam w skupieniu nad pracą, czy też nad rozwojem. Zdrowie jest najważniejszą inwestycją.
AN: Twoja książka jest opowieścią kobiety, która mając 40 lat, jest szczęśliwa. Łatwo to zauważyć, czytając każdą stronę. Osoby, które nie mają jeszcze 40-stki, bardzo się boją tej szczególnej granicy wieku Radzimy zatem przeczytać. A te, które już mają 40 lat, znajdą potwierdzenie, że to jest najpiękniejszy wiek.
MB: Bo to przecież nie jest tak, że np. gdy kończymy 30, 40, 50 lat i więcej, to nagle nadchodzi moment, który w naszym życiu równa się końcowi szczęścia. To wszystko leży w naszej głowie. Szczęście oczywiście ma zawsze różne barwy. Najważniejsze, abyśmy sobie poukładali w głowie, co na to szczęście się składa. I co się składa na sukces. Są przecież takie młode osoby, które stale chodzą na rozmowy rekrutacyjne w poszukiwaniu pracy i cały czas słyszą: Dziękujemy Pani, jest Pani wykształcona, oczytana, zna Pani języki obce, ale niestety nie jest Pani tą osobą, której poszukujemy. I nie wiadomo, czy powodem są umiejętności komunikacyjne, czy może nadwaga, czy może na przykład nieprzyjemny zapach. Może jest coś w naszym charakterze, co przeszkadza wszystkim. Może chodzi o egoizm? I tutaj staram się udowodnić, że na nasz sukces składa się bardzo wiele elementów. Między innymi ten dobry wygląd. Nie jest żadną nowością, że jeśli pracodawca ma do wyboru osobę zaniedbaną oraz atrakcyjną i dynamiczną, to wybór ten jest prosty. Nie chodzi o to, żeby być nie wiadomo jak „odstawioną”. Najważniejsze, żeby być zadbaną.
AN: Czyli inwestycja w dobry wygląd. Czy coś jeszcze?
Kolejna sprawa to jest zdrowie. Żadnemu pracodawcy nie zależy na współpracy z kimś, kto co tydzień jest na zwolnieniu lekarskim. Wszyscy marzą też o pracownikach dynamicznych, którzy są zaangażowani i na każdym kroku udowadniają, że zależy im na pracy.
AN: No dobrze. A czy potrafiłabyś powiedzieć komuś, że jest nieodpowiednio ubrany bądź ma jakiś inny problem, który utrudnia mu relacje z otoczeniem?
Jestem osobą niestety, a może i stety taką, że mówię prawdę wprost, nawet nie do końca przyjemną. Lepiej czasem ludziom powiedzieć, że mają źle dobrany strój, krawat, fryzurę bądź perfumy. Mieliśmy z mężem dwójkę znajomych, z którymi próbowaliśmy robić interesy. Pan był bardzo otyły i przez to cierpiał na nadpotliwość, co było niezwykle krępujące nie tylko dla otoczenia, ale też dla niego samego. Ciężko mu było także dopasować i znaleźć garnitur ze względu na jego tuszę. Często zatem przybywał na spotkania biznesowe w krótkich spodniach i klapkach. Nie wpływało to na pewno na jego dobry wizerunek. Reprezentował jednak firmę, która jako jedyna w Polsce oferowała dany produkt, zatem wszyscy zainteresowani, chcąc nie chcąc, musieli z nim prowadzić rozmowy. Kiedyś to małżeństwo wybrało się z nami towarzysko do Paryża. Poszliśmy na spacer jedną z ekskluzywnych ulic i jego zona, zresztą ubrana podobnie jak on, bo w dresie, zaczęła się zastanawiać, czemu wszyscy się na nią tak dziwnie patrzą. I wtedy miałam okazję, żeby jej zwrócić uwagę, że jest nieodpowiednio ubrana. I dała się przekonać, aby zabrać ją i jej męża także do jednego z butików i dobrać jej odpowiedni strój. Później przekonała się do większej metamorfozy i od tej pory są szczęśliwsi, gdyż są zupełnie inaczej postrzegani przez otoczenie i inaczej się z nim odnajdują.
AN: Sukces to jest wynik tego, jak siebie postrzegamy. Ty podczas szkoleń, które prowadzisz dla kobiet, prosisz je, aby wypisały na kartce 50 cech pozytywnych, które ich dotyczą. Przyznam, że ja się zatrzymałam na piętnastu.
MB: Kiedyś zorganizowałam faktycznie takie warsztaty, gdzie poprosiłam obecne panie o wykonanie takiego zadania i powiem Wam, że niektóre panie się zamiast zabrać się do wypisywania tych swoich pozytywnych cech, po prostu się popłakały. Okazało się, że nie mają o sobie nic dobrego do powiedzenia. I mnie zastanowiło, jakie to jest ważne. Często te kobiety wyznały, że tak naprawdę dołują ich mężczyźni, którzy są ich partnerami, mężami. Niezwykle ważne jest, aby zbudować poczucie własnej wartości, bo wtedy nic nie jest nas w stanie zranić i przede wszystkim nikt nie odważy się nas aż tak krytykować.
AN: Ale gdzie przebiega granica, za którą zaczyna się narcyzm?
MB: Każdy ma swoją granicę. U mnie poczucie własnej wartości wzięło się z tego, że od małego uprawiam sport. Wiadomo, że sportowcy wychodząc na start, mają szczególne nastawienie na zwycięstwo, sukces. Sportowiec, który coś osiągnie, to tylko taki, który potrafi walczyć i zwyciężać. To jest jego misja. Zawsze miałam zakodowane, że ja jestem najlepsza. Kiedy byłam dzieckiem, to zawsze z podziwem patrzyłam na inne gimnastyczki, swoje konkurentki i nie raz mówiłam trenerce, że one są dużo lepsze, że ja nie mam po co tam wychodzić. Ona mi powtarzała, żebym nawet tak nie myślała. Z czasem naprawdę w to uwierzyłam i zdarzało się nawet, że wychodziłam na występ, nawet się nie rozgrzewając. Wszystkim odpowiadałam, że ja nie potrzebuję się rozgrzewać, gdyż jestem najlepsza, więc i tak wygram. I jak zaczęłam pracę w telewizji, to czasem też używam podobnych chwytów. Mówię szefostwu, proszę zobaczyć, jaki dobry program zrobiłam. Śmieją się ze mnie: „O, przyszła „pani the best”. Przecież nie będę mówić, w którym miejscu i momencie zrobiłam błąd. Najwyżej poprawię, jak ktoś nie zauważy. Taka pewność siebie w pracy jest niezwykle potrzebna, gdyż dzięki niej można przeforsować swoje projekty. Oczywiście wszystko z umiarem. Nienawidzę cwaniactwa i ludzi, którzy pchają się, a nie mają nic do powiedzenia bądź pojęcia na dany temat. Zawsze powtarzam młodym ludziom, że jeśli wiesz, że jesteś dobra czy dobry, to walcz i próbuj. Ale jeśli czujesz, że z czymś sobie nie radzisz i jesteś w tym słaby, to najpierw się naucz, a potem wróć. Bo takie osoby życie szybko weryfikuje. Słabi ludzie mogą tylko odnieść tylko chwilowy sukces.
AN: Udało Ci się w tej książce zapytać kilkanaście znanych i lubianych osób o porady na zdrowie i dolegliwości. Na przykład Panią Jolantę Kwaśniewską, która zresztą kiedyś była Gościem Specjalnym jednego z naszych spotkań „Porozmawiajmy o zdrowiu”. Odpowiedziała, że aby być zdrowym, trzeba o zdrowiu myśleć…
MB: Z udziałem Pani Kwaśniewskiej jest nawet cały rozdział: „Jak być damą?” Oczywiście nie chodzi tutaj o to, jak jeść bezę, żeby się nie poplamić. Ale tutaj bardziej chodzi o to, jak ładnie się poruszać, jak zachowywać się podczas przyjęć? Bo faktycznie była i jest prezydentową z klasą. Ale książka jest generalnie o czymś innym. Ja zrobiłam ponad 2000 programów o zdrowiu, w książce zaś postarałam się umieścić jedynie najbardziej znamienne przykłady: polityków czy swoich przyjaciół dziennikarzy.
AN: A o czym jeszcze jest Twoja książka?
MB: Przede wszystkim chciałam też wytoczyć na jej łamach swoistą walkę z otyłością. Chciałam wszystkich uczulić, jak ważne jest utrzymywanie prawidłowej wagi i szczupłej sylwetki od najmłodszych lat do końca życia. I tutaj nie chodzi w ogóle o względy estetyczne. Zresztą to kwestia bardzo subiektywna, gdyż jedni wolą mniej, a inni więcej krągłości. Głównie chodzi o względy zdrowotne. Plaga otyłości coraz bardziej się rozszerza; już 50% Polaków ma problem z nadwagą, a ok. 20% z otyłością. To się oczywiście przekłada na występowanie wielu chorób: cukrzycy, chorób serca czy nowotworów. Trzeba sobie zdać z tego sprawę i do końca życia dbać o prawidłową wagę, żeby się uchronić przed wieloma niebezpiecznymi schorzeniami. Pan Piechociński przyznał, że zrzucił 30 kg dla swojej córki, co mi się bardzo podoba. Chciał, żeby podjęła studia i podobno taki zakład zawarli i skorzystali na nim we dwójkę. Jest wiele osób, które pokazały, jak walczyły z różnymi dolegliwościami i to moim zdaniem jest bardzo inspirujące. Walka z otyłością jest taką siłą przewodnią tej książki. Dlatego też opracowałam ze współpracownikami-dietetykami dietę 1100-1500 kcal, która jest oparta na niskiej wartości energetycznej, a wysokiej odżywczej. Mimo że kalorii jest w niej mało, to je się stosunkowo dużo.
AN: Proszę nam trochę przybliżyć specyfikę tej diety?
MB: Produkty o niskiej gęstości energetycznej to są produkty praktycznie niekaloryczne. Mają małą zawartość tłuszczu czy cukru, zatem głównie warzywa i białe mięso czy ryby, ale też dobre węglowodany. Dieta dostarcza naprawdę potężnej dawki witamin, a równocześnie można jeść tych produktów dużo.
Podam przykład. Czasem zjemy sobie kawałek boczku, tutaj uśmiecham się szczególnie do Panów. Wiadomo, że dawkę dopuszczalną dawno już przekroczyliśmy, a tutaj nadal czujemy się nienajedzeni. A to wszystko dlatego, że nasz żołądek nie został wypełniony, abyśmy mogli poczuć się syci. A w tej diecie chodzi o to, aby napełnić żołądek. Cała dieta jest oparta na pięciu niewielkich posiłkach. Te dietę Japończycy stosują już od dawna, szczególnie na takiej maleńkiej wyspie Okinawa – stąd też pochodzi nazwa diety. Kiedyś badano tę maleńką społeczność i okazało się, że jest tam mniejsza zachorowalność na nowotwory, choroby serca i inne. Zatem zaczęto ten sposób jedzenia wprowadzać także do innych krajów, bo to do końca nie jest dieta a pewien styl, sposób jedzenia. Ja postanowiłam zapoznać Państwa z taką filozofią, którą też na co dzień wyznaję w swoim życiu. Oczywiście nie jestem święta. Też sobie od święta zgrzeszę ciastkiem i winkiem. Jem pączki i faworki w tłusty czwartek.
AN: A pojawiają się u Ciebie wyrzuty sumienia, kiedy łamiesz dietę?
MB: Wyrzuty to ja mam przez Was, proszę Państwa (śmiech). Przez całe życie jestem obserwowana. Zawsze zwraca się uwagę, jak duży mam brzuch. A ja z nim mam największe problemy, praktycznie od dziecka. Czy się najem czy nie, zawsze go widać, taka budowa ciała. Nigdy nie będzie płaski, musiałabym się „zaćwiczyć na śmierć”, a z tym już nie przesadzajmy.
AN: A jak uzyskać płaski brzuch? Bo ja cały czas siedzę na wciągniętym.
MB: I bardzo dobrze, wszyscy tak powinniśmy siedzieć. Jak byłam malutka i brałam udział w zawodach gimnastycznych, to zawiązywano mi na palcu niteczkę, która miała mi przypominać o wciąganiu brzucha. A wypracowanie płaskiego brzucha można osiągnąć, zaczynając od spożywania pięciu posiłków, oczywiście zgodnych z dietą. I druga sprawa, to nie katujmy się samymi brzuszkami, ale ogólnie zażywajmy ruchu: jazda na rowerze, bieganie, pływanie. Szczególnie ci, którzy cierpią na tzw. otyłość brzuszną i mają więcej tkanki tłuszczowej, która jest osadzona głębiej, powinni jak najwięcej spacerować. Nic nie jest lepsze niż godzina spaceru dziennie. Ja nawet zakupiłam bieżnię, bo jest bardzo przydatna, kiedy nie mamy możliwości spacerowania po mieście na przykład. Optymalnie, jak mówiłam, godzinę dziennie, bo wtedy spalimy znacznie więcej i inaczej niż w 10 minut. A potem oczywiście ćwiczenia brzucha na mięśnie proste i ukośne, aby nabrał on mięśni i ładnych kształtów.
AN: A ile razy w tygodniu ćwiczysz?
MB: Minimum trzy razy w tygodniu, ale jeśli tylko mogę, to nawet codziennie. Miewam w życiu czasem w życiu takie obrzydzenie do tego, jak każdy czasem miewa do swojego zawodu – fryzjer do włosów, dentysta do zębów… Wtedy odstawiam na jakiś czas ćwiczenia. Ale kiedy po jakimś czasie wchodzę na wagę, jestem bardzo zła na siebie. Organizm się niestety przyzwyczaja do intensywnego spalania kalorii, a gdy przez jakiś czas nie jest ćwiczony, to gdzieś zaczyna te kalorie odkładać. Jednak takie osoby, które całe życie ćwiczyły i po pół roku przerwy od ćwiczeń wracają na siłownię, to ich mięśnie szybko sobie przypominają, jak kiedyś pracowały i łatwo jest im powrócić do dawnego trybu spalania. Taki ruch polecam wszystkim, ale szczególnie tym po 40-stce, bo wtedy bardzo szybko się traci masę mięśniową, a to bardzo postarza. Ćwiczenia też chronią nasze kości przed osteoporozą.
AN: A co sądzisz o wykonywaniu ćwiczeń w wieku 60, 70 lat? Czy łatwo jest wtedy mobilizować organizm do aktywności? Znasz może podobne przykłady?
MB: Uważam, że to bardzo ważne i wskazane. Oczywiście jeśli nie ma przeciwskazań zdrowotnych. Miałam teścia, który do końca życia był bardzo aktywny, ruszał się. Już nawet jak był starszy, rodzina wymyślała mu takie zadania, aby wychodził na miasto i poszukiwał w sklepach jakiejś rzeczy. Umysł i pamięć ćwiczył, grając w brydża.
AN: W jednym z rozdziałów swojej książki mówisz: Kocham seks.
MB: No jasne, że kocham. Bez seksu nie ma życia. Nadmiar kilogramów niestety bardzo często przekłada się na tę sferę życia. Może grozić wtedy impotencja, brak ochoty na seks, u kobiet podobnie. Nawet młodzi przez nadmiar kilogramów mogą mieć problemy z płodnością i zajściem w upragnioną ciążę. Ale też dochodzi ten wstyd przed odsłonięciem nagiego ciała. Przemykamy się po ciemku, pod kołdrę, w nadziei, że może mąż nie zauważy.
AN: Jaka dieta jest wskazana, aby mieć udane życie seksualne?
MB: Komponenty diety wspomagającej zajście w ciążę, to ryby, dużo witaminy C, papryczki chilli, które wspomagają ukrwienie narządów. Można się tez zapisać na zajęcia, które pomogą nam odkryć na nowo seksualność – sex aerobic, który poznałam niedawno podczas kongresu w Las Vegas, z tytułu mojej przynależności do towarzystwa rozwoju fitnessu. Co roku bowiem jeżdżę na tego rodzaju kongresy i staram się przywozić z nich jak najwięcej nowości. Później dzielę się nimi w moich książkach, podczas warsztatów i właśnie takich spotkań, jak dzisiejsze.
AN: Dziękuję za rozmowę!
Redakcja: Magdalena Ciszewska (ILC)