Ma w sobie niespożyte pokłady energii, głównie dzięki uprawianiu sportu, który w jej życiu jest obecny od zawsze. Złe emocje wyrzuca na zewnątrz, nie kumuluje ich w sobie, gdyż sądzi, że prędzej czy później odbijają się na zdrowiu i równowadze psychicznej. Jest na etapie wielkiej fascynacji boksem tajskim, który ćwiczyła pod okiem samych mistrzów. Opowiada nam, jak zbawienny wpływ ma on nie tylko na jej ciało, ale także na umysł. Skarży się, że od kultowej roli w filmie Kogel Mogel gra głównie Matki Polki, podczas gdy marzy o wcieleniu się w Carycę Katarzynę.
Agata Niemiec: Dzisiaj miałam ogromną przyjemność po raz kolejny zobaczyć film „Kogel Mogel”. Jest to mój ulubiony film i Pani rola – takiej „mamuśki z charakterem” zapadła na długo w mojej pamięci. Właściwie to on skłonił mnie do tego, żeby Panią poznać osobiście i tutaj zaprosić. Jeszcze na dodatek dzisiaj rano widziałam Panią w „Pytaniu na śniadanie” i wróciła mi myśl o tym filmie. Jak Pani myśli, dlaczego Polacy tak kochają tę produkcję?
Ewa Kasprzyk: Ja tylko odpowiem, że dzisiaj Zdzisław Wardejn trochę mi dopiekł, bo powiedział, że grając taką zołzę, nie musiałam bardzo pracować nad swoim charakterem. Absolutnie się z tym zgadzam (śmiech). W programie „Pytanie na śniadanie” powiedziano dzisiaj, że ten film stał się kultowy. Być może my wszyscy tęsknimy za latami 80-tymi. Za tymi strojami, makijażem – zresztą, jak wiemy, ta moda powraca. Ja zostałam w tym filmie chyba obsadzona dlatego, że reżyser (Roman Załuski – przyp. red.)kiedyś zobaczył, jak wbiegam do sklepu, tuż przed jego zamknięciem. I podobno biegłam na tyle śmiesznie, że dostrzeżono u mnie zdolności komediowe. A wcześniej grałam głównie role dramatyczne.
AN: Pani przygoda z aktorstwem trwa już chyba 20 lat. To pora na jubileusz.
EK: A już chyba był. Ja nie liczę tego. A któż by liczył te lata. Wychodzi na to, że strasznie stara jestem w takim razie.
AN: Broń Boże. Tutaj wszyscy mamy po 18 lat (śmiech). Doczytałam także, ponieważ bardzo wiele wywiadów z Panią przeczytałam, przygotowując się do dzisiejszego spotkania.
EK: Ale mam nadzieję, że prasę kolorową Pani pominęła…
AN: Ależ oczywiście. Przeczytałam też, że był taki moment w Pani życiu, że zdecydowała się Pani na przerwę w aktorstwie z powodu macierzyństwa. Rzecz rzadko spotykana wśród młodych aktorek, gdyż obserwuję rekordy w powrotach do pracy zawodowej i do obiegu publicznego.
EK: No tak. Ja wtedy miałam problemy, żeby dostać się do dużego serialu. Mieszkałam wtedy w Gdyni. Wówczas jeszcze czekano na aktora, takie czasy były. Teraz angażuje się drugiego aktora, gdyż jest ich pięciu na jedno miejsce. Reżyser tego serialu wówczas zobaczył mnie na scenie i był bardzo zawiedziony, że powiedziałam mu, iż nie mogę grać w danej chwili, bo oczekuję na przyjście dziecka na świat. Parę dni po urodzeniu chciał mnie zabrać już na plan. Wówczas to graniczyło z jakimś cudem, ponieważ nie było, tak jak teraz, campusów i prywatnych przyczep. Było w tamtych czasach dość siermiężnie. Więc jak sobie pomyślałam, że będę na planie z małym dzieckiem przy piersi tułać się po jakichś hotelach, to postanowiłam na chwilę zawiesić karierę. Ale nie żałuję. To była najwspanialsza przygoda w moim życiu i też rola. Od tamtej pory to już grałam same matki (śmiech). Kiedyś w wywiadzie powiedziałam, że najwspanialsza rola w życiu kobiety to rola matki i widocznie tak już to poleciało. Teraz grywam nawet babcie, no ale teraz babcie są bardzo młode.
AN: Pani Ewo, a jak Pani ocenia, czy faktycznie zostając w domu z dzieckiem, buduje się trwalszą relację z dzieckiem? W Pani przypadku – relacja matki z córką. Wyjątkowa, specyficzna.
EK: Widzę, że dziecko powinno spędzać jak najwięcej czasu ze swoimi rodzicami, gdyż potrzebuje rady i wsparcia już od samego początku. I jak tak starałam się być przy niej i doradzać. Miałam nadzieję, że wybierze jakiś normalny zawód. Były na to duże szanse – początkowo była na studiach administracyjnych. Jednak ostatecznie została piosenkarką. Nagrała już nawet płytę. Najwyraźniej w jakimś stopniu zadecydowały geny.
AN: Czy aktorstwo to jest taki zawód, który wymaga specjalnego traktowania siebie jako osoby, która zawsze musi dbać o swój wygląd, ładnie wyglądać, dbać o zdrowie? Czy wybierając ten zawód, miała Pani świadomość, że cały czas będzie Pani poddawana ocenie?
EK: Jak zdawałam do szkoły aktorskiej, a nawet jak ją kończyłam, byłam zdrowa… (śmiech). I odpukać, jakoś mi to zdrowie jeszcze dopisuje. Mimo tego, że człowiek rzeczywiście się spala i wyniszcza w tym zawodzie, nakłada mu się tony makijażu niemalże codziennie, tapiruje włosy. Także nasza psychika poddawana jest takiej torturze, bo przecież nie gramy ról samych dobrych ludzi, co nie zawsze wpływa kojąco na nasze zdrowie psychiczne. Gramy różne charaktery. Ja na przykład wielokrotnie daję się oszpecać, co też jest kosztem wykonywania tego zawodu – gram teraz babkę moherową. Jednakże nasza świadomość na temat zdrowia i postępu w medycynie jest coraz większa. Korzystając na przykład z dobrodziejstw medycyny estetycznej, możemy ten czas młodości nieco przedłużyć. Oby nie za bardzo. Nie jestem zwolenniczką radykalnych zmian i ingerencji w wygląd. Raczej preferuję te delikatne i przebiegające bardzo łagodnie. Doświadczyłam też sytuacji, gdzie nawet niewielka, wydawałoby się, ingerencja wpłynęła na mnie i moją kondycję psychiczną. Kiedyś przefarbowałam się na czarno i popadłam w jakiś dół, depresję. Dlatego bardzo szybko pobiegłam do fryzjera i powróciłam do koloru blond. Na szczęście była to zmiana odwracalna.
AN: Jest Pani bardzo związana ze sportowym stylem życia. Słyszałam, że uwielbia Pani pływać.
EK: Pływałam kiedyś w klubie sportowym, uprawiałam też wyczynowo gimnastykę. Pochodzę z małego miasta, urodziłam się w Stargardzie Szczecińskim. I tam oprócz tego, że młodzi ludzie mogli się stoczyć i głównie pić piwo, to były takie trzy punkty, gdzie wartościowo można było spędzić czas: Dom Kultury, Dom Kultury „Kolejarza” oraz Pływalnia. Ja te wszystkie trzy punkty naprzemiennie odwiedzałam. Potem poszłam w życiu tym śladem. Pierwsze studia, które wybrałam, to były studia pedagogiczne. W zasadzie dlatego, że nie mogłam dostać się do szkoły aktorskiej. Zawsze coś było nie tak, na przykład dykcja. Nie chcieli mnie przyjąć, ale się wyjątkowo uparłam i w końcu się udało. W międzyczasie, jak już mówiłam, ukończyłam inne studia. Jak już się dostałam do szkoły aktorskiej, to mówili na mnie Megi – gdyż już miałam tytuł magistra. Może to było dla mnie dobre, że posiadałam już jakieś wykształcenie. Młodzi ludzie, którzy przychodzą do szkoły aktorskiej są zazwyczaj szalenie nieukształtowani. A ja już miałam trochę charakteru i tak łatwo nie poddawałam się tresurze. Myślę, że dzięki temu trochę się siebie ocala. Nie jest się kopią kolejnego profesora.
Powiem, że w Nowym Yorku, gdzie byłam niedawno przy okazji grania spektaklu, cały czas biegałam, w Central Parku. Tylko trochę się oszczędzałam, gdyż jest tam bardzo twarde podłoże i nie do końca jest to wskazane dla kolan. Biegałam tez w Chicago i w Toronto.
AN: A siłownia czy fitness?
EK: Nie! Ja teraz jestem na etapie boksu tajskiego. Ja nie lubię siłowni, nie lubię tych wszystkich maszyn. Niedawno spędziłam miesiąc w dżungli tajskiej, gdzie trenowałam. Treningi odbywały się dwa razy dziennie, w wielkim gorącu, na ogromnym ringu. Ludzie z całego świata tam przybywali, nie tylko po to, żeby wytrenować sobie mięśnie, ale głównie po to, żeby jakoś siebie odnaleźć. Żeby wyszukać w sobie coś, co da im pewność, że mogą wszystko pokonać. Że mogą być bardziej wytrzymali fizycznie, ale również psychicznie. Treningi były tak intensywne, że nawet bardzo silni i fajni faceci wymiękali. Tajscy trenerzy nie odpuszczają za nic. Ja wiem na pewno, że nigdy nie będę walczyć, bo nie chcę. Jestem ostatnia od zadawania ciosów. Tam obowiązuje taka filozofia, że można po prostu coś, co w człowieku się kumuluje przez cały rok (ja właśnie byłam w okresie koniec grudnia i początek stycznia) – agresje, lęki – wyładować w sposób dość prosty.
AN: I to wystarczy tak raz w roku, żeby człowiek uzupełnił tę energię na cały rok?
EK: Nie wiem, ale jeszcze odczuwam to „naładowanie”.
AN: Zapewne po takich treningach ma Pani poczucie pokonywania swoich słabości i jest to zapewne sposób na budowanie swojej siły. Ale czy czasem to nie jest tak, że potem jesteśmy w oczach mężczyzn takie silne, samowystarczalne „Zosie Samosie”, których się mężczyźni boją?
EK: No to chyba zapytać mężczyzn… Ale ja myślę, że nie po to się uprawia boks, aby być silnym. Każda kobieta gdzieś tam w głębi marzy, żeby być małą dziewczynką i mieć oparcie w mężczyźnie. Ja nie uważam, abym kiedykolwiek była dodatkiem do mężczyzny.
AN: A kobieta-bluszcz?
EK: Nie, to w ogóle odpada. Na pewno nie z moim charakterem. Ale jeszcze wracając, ja nie uważam, że jesteśmy samowystarczalne. Ja bardzo lubię, gdy mężczyzna otwiera mi drzwi od samochodu czy przepuszcza mnie w drzwiach. Dzisiaj jechałam tutaj pociągiem i nikt mi walizki nie pomógł ściągnąć z półki. Dwóch facetów siedziało.
AN: Moja koleżanka powiedziała, że skuteczną metodą jest takie troszkę udawanie słabszej. Może aktorce to by jeszcze łatwiej przychodziło…
EK: Tak, ale po odegranej roli, w życiu prywatnym, człowiek chciałby się trochę wyluzować, a nie wiecznie grać. Jeszcze mam takie jedno spostrzeżenie, nie wiem, czy się Pani ze mną zgodzi, że jak my wyglądamy dobrze czy też dbamy o siebie, to każdy mówi: O, ona ma na pewno jakiegoś nowego faceta. Bo zmieniła kolor włosów, bo schudła, świetnie się ubiera. Co jest kompletną bzdurą – przecież my to robimy dla siebie, dla innych kobiet, dla zniesienia siebie i czucia się ze sobą wspaniale.
AN: Ale przyspieszamy to chudnięcie, gdy jest obiekt, który mamy na oku. Od razu to nie jest kilogram miesięcznie, tylko trzy. A co by było, gdyby któryś mężczyzna chciał zaprosić Panią na randkę. Przepraszam, zapomniałam, że ma Pani męża…
EK: On jest przyzwyczajony.
AN: Jaki zatem jaki to musiałby być mężczyzna?
EK: Już Pani mówię. Młody Robert Redford.
AN: To już wiemy, jak miałby wyglądać. A jaką miałby być osobowość?
EK: Myślę, że to Robert Redford jest dobrym człowiekiem. Żyje bardzo ekologicznie. Myślę, że byśmy się dogadali. Może zabrałby mnie na jakiś wegetariański lunch.
AN: A jaką kuchnię Pani najbardziej lubi?
EK: Teraz najbardziej tajską. Naprawdę polecam. Jest szalenie lekka, nie spotkałam w niej tłuszczu. Dużo natomiast w niej ryżu i owoców morza, które bardzo lubię. Natomiast mięso niekoniecznie.
AN: A czy miała Pani jakie jakieś przygody z medycyną niekonwencjonalną?
EK: Próbowałam kiedyś przystawiania pijawek. Pewna Pani, która zajmuje się hirudoterapią, zaproponowała mi takie leczenie, przedstawiając całą listę dolegliwości, które można dzięki nim zniwelować. Mówiła, że oczyszczają cały organizm, a nawet że odmładzają. Dałam się namówić. Przy trzecim seansie pijawka przegryzła czy też uszkodziła mi naczynie krwionośne i ta kobieta zaleciła mi, że należy uciskać to naczynie. Przez całą noc się wykrwawiałam i do rana bardzo osłabłam. Wtedy po tej przygodzie musiałam jeść bardzo dużo czerwonego mięsa. Fakt jednak, że bardzo dobrze się czułam po tym zabiegu i chodzę bez szalików, bez czapek i nie choruję. Zatem ta stara ludowa metoda musi być rzeczywiście skuteczna.
AN: A używki jakieś? Pali może Pani?
EK: Tak, ja palę cały czas papierosy.
AN: A były w Pani życiu próby rzucenia tego nałogu?
EK: Tak, były. Ale ja sobie tłumaczę, że nie robię tego nałogowo. Nie palę na pewno paczki dziennie. Lubię sobie czasami zapalić. Staram się też codziennie ruszać i z tego uczyniłam trochę taki nałóg.
AN: A jakich jeszcze sportów chciałaby Pani zażyć w swoim życiu? Może Nordic Walking?
EK: Eee, to jest dla emerytów przecież. Nie raz widzę, jak emerytki chodzą z kijami po Marszałkowskiej. Oczywiście żartuję, uważam, że to jest piękny sport i też mam tę przygodę za sobą. Kiedyś pojechałam do Tunezji i po plaży próbowałam z tym chodzić, to cały czas mnie pytali, gdzie mam narty.
Jednak odnośnie nart, to bardzo sobie cenię jeden sport – narty biegowe. Jak byłam teraz w Toronto, to zauważyłam, że tam każdy ma narty. U nas też już ten sport zaczyna być coraz bardziej popularny, tworzy się coraz więcej dobrze przygotowanych tras.
AN: A czy łapie się Pani czasami na takiej refleksji, że Pani już czegoś nie wypada. Czy czuje Pani jakieś ograniczenia?
EK: Teraz to już nam wszystko wypada. Jak byłyśmy młode, to pewnych rzeczy nam nie wypadało robić: na przykład iść do kina na niedozwolony film albo iść samemu do kina. W sumie teraz też nie lubię wychodzić nigdzie sama.
AN: Czyli jest Pani raczej towarzyską osobą? A lubi Pani przebywać czasem sama?
EK: Jak się spędza bardzo dużo czasu wśród ludzi i ma się takie okresy, nazwijmy to: bycia pod ostrzałem, to potrzeba takich chwil samotności, więc naturalnie tak.
AN: A jak reaguje Pani na stres w życiu zawodowym? Czy to jest szybkie i skuteczne rozładowanie stresu, czy może przechowuje Pani w sobie niektóre emocje, aby je rozładować później?
EK: Ja jestem bardzo emocjonalną osobą i nieraz żałuję tego. Może powinnam się czasem zastanowić, zanim coś powiem? Ale jestem zdania, że ludzie, którzy kumulują w sobie negatywne emocje, nie dając im ujścia, mogą także zaszkodzić swojemu zdrowiu. Te złe emocje mogą zaatakować któryś organ na przykład.
AN: Gdyby miała Pani wybrać: medycyna estetyczna czy kremy najnowszej generacji?
EK: W kremy nie wierzę. Działają chyba mimo wszystko. Przyznaję, że niedawno robiłam mezoterapię witaminami i kwasem hialuronowym, który odżywia. Są też takie zabiegi, które ja nazywam „wampir”, które polegają na pobieraniu krwi własnej i odsączaniu z niej leczniczego materiału i ponowne jego wstrzyknięcie w skórę – regeneris. To jest bardzo, uważam, dobry zabieg i także go stosuję, chociaż przez jeden dzień człowiek chodzi taki trochę pokłuty. Tym się akurat nie przejmuję, gdyż i tak wszystkie gazety kolorowe już dawno napisały, że ja używam botoksu. Co akurat jest w moim przypadku nieprawdą, chociaż uważam, że botoks pomaga bardzo wielu kobietom i absolutnie go nie neguję. Dlaczego mamy wyglądać staro, jeśli mamy możliwość wyglądać młodziej? Oczywiście we wszystkim należy zachować umiar. Nie chciałabym wyglądać poniżej swojego wieku, żeby to było jakoś drastycznie widoczne.
AN: A czy obserwuje Pani w swoim środowisku zawodowym taki kult młodości? Zapewne wśród najmłodszych? (uśmiech)
EK: Moje młode koleżanki, z którymi mam przyjemność pracować, często wygłaszają opinie, że są za grube. Przy czym nie raz wyglądają przeraźliwie chudo. Czasem mam ochotę im powiedzieć, żeby już zaprzestały tych wszystkich diet. Faktycznie istnieje taki kult chudości w tym zawodzie. Czasem mi się wydaje, że im doskonalszy jest człowiek, tym częściej szuka u siebie jeszcze wad. Najważniejsze, to zaakceptować siebie. Są też takie przypadki, że ludzie chodzą się ostrzykiwać co tydzień, bo wiecznie widzą u siebie jakieś niedociągnięcia, coś do poprawy.
AN: Pani Ewo, porozmawiajmy teraz trochę o mężczyznach. Jakiego mężczyznę by Pani wybrała: szczupłego czy z lekką nadwagą?
EK: Co to jest w ogóle za wybór? (śmiech). Niestety nie mogę się tutaj przyznać. Liczy się oczywiście to, co ma w głowie, jego inteligencja i mądrość.
AN: A starszy czy młodszy?
EK: Mi zabroniono w ogóle używanie słowa „młodszy”. Nie wiem, czy ja mogę tutaj coś powiedzieć. Ostatnio dużo różnych bzdur się pisze na mój temat, więc ja się w ogóle wolę nie wypowiadać na temat, jakich mężczyzn wolę, czy uprawiam seks itd. To są takie tematy tabu.
AN: To porozmawiajmy w takim razie o zdrowiu mężczyzn. Jak Pani myśli, dlaczego mężczyźni są tacy oporni na tematykę zdrowia? Proszę wziąć pod uwagę swoje męskie otoczenie: dom, rodzinę, znajomych z pracy. Jak by Pani argumentowała, aby przekonać mężczyznę do wykonania badań profilaktycznych?
EK: Ja nie wiem, czy to, co Pani mówi, nie jest trochę stereotypem. Myślę, że w ogóle ludzie dzielą się na takich, którzy są skorzy do wykonywania badań i na takich, którzy nie mają chęci o siebie dbać pod tym względem.
AN: A Pani jest taką kobietą, która świadomie dba o siebie, planuje badania? Czy czeka Pani na oznaki, które mogłyby Panią zaniepokoić i dopiero wtedy wybiera się Pani do lekarza?
EK: Ja się badam regularnie i kompleksowo. Na pewno lepiej jest czemuś zapobiegać, niż potem to leczyć. Chociaż w życiu jest bardzo różnie. Czasem ci, którzy się ciągle badają i badają, nagle chorują i bardzo szybko umierają. A ci, którzy całe życie unikają lekarza, żyją bardzo długo w zdrowiu.
AN: A jest Pani osobą, która ciągle się czegoś boi i to ją blokuje, czy bierze Pani garściami to życie, nie zastanawiając się nad lękami?
EK: Ja mam w ogóle duży dystans do życia i do siebie. Na pewno nie jestem osobą, która już może powiedzieć, że wszystko w życiu osiągnęła. Myślę, że do tego też zobowiązuje wiek dojrzały.
AN: A co to znaczy wiek dojrzały?
EK: To jest pełnia. Stać cię na to, żeby być z roku na rok starsza. Dochodzi też refleksja o życiu i przemijaniu. Najbardziej boję się tego, że mogę być niesprawna. Nie wiem, co by było, gdybym na przykład nie mogła samodzielnie wchodzić po schodach? Pewnie dałabym sobie z tym radę, ale byłabym skazana na drugiego człowieka. Myślę, że to byłoby dla mnie najgorsze i najsmutniejsze. Ale póki co staram się i mam taką dobrą wizję starości. Myślę, że wtedy pojadę na Florydę. Tam jest bardzo dużo młodych chłopców. Żartuję, ale na pewno będę się próbowała cieszyć życiem.
AN: Myśli Pani, że trochę się zmienia społeczeństwo, jeśli chodzi o reakcję na związek młodego mężczyzny i starszej kobiety. Bo dawniej widzieliśmy nagminnie związki starszych mężczyzn i młodych dziewczyn. Teraz coraz bardziej widoczne zaczynają być te pierwsze, które wymieniłam. Czy obserwuje Pani być może taką większą akceptację na te dysproporcje wieku?
EK: Nie. Dla społeczeństwa to jest nadal bardzo nienaturalne, wręcz dewiacyjne. Jednoznaczne. Nie ma zastanowienia, że być może między tą parą jest jakieś uczucie. Wszyscy z góry zakładają, że to musi być jakiś biznes. Moja znajoma była w takim związku i bardzo długo nie chciała się do tego przyznać. Znam i wierzę, że takie związki mogą naprawdę istnieć, ale niestety, nie wolno ich pokazywać. Raczej warto tego swojego wybranka bądź wybrankę chować przed światem. Im więcej na okładkach jest ujawnione, co dzieje się w związku, jak wiele jest w nim szczęścia, tym częściej już na następnej okładce pokazany jest rozpad tego związku.
AN: A o Pani dużo piszą media plotkarskie?
EK: Ostatnio niestety tak, ale uważam, że najlepszą bronią i metodą jest ignorowanie tego. Przykre jest to, że wielu ludzi wierzy, że to jest gdzieś napisane, to musi być prawda. Niech Państwo zwrócą uwagę, w jaki sposób te materiały „dziennikarskie” są sformułowane: „Znajoma aktorki powiedziała”, „Bliski przyjaciel zdradza, że…”. Myślą, że to jest autoryzacja takich bzdur. Ostatnio dowiedziałam się, że praktykuję kabałę. Wróciłam z zagranicy i miałam czerwoną bransoletkę na ręce i to wystarczyło. Przykre jest jednak w takich momentach, gdy podobny „news” dotyka rodziny. I w sumie to media czują się w tym bezkarnie, trzeba by było się z nimi stale szarpać za pomocą prawników. Tylko że skutki tego, co napiszą nie są już do odwrócenia.
AN: Czy można kształtować w jakiś sposób swój wizerunek w mediach?
EK: Uważam, że udzielając wywiadów dla określonych pism bądź pojawiając się świadomie i planując swoją obecność podczas różnego rodzaju wydarzeń. Mnie się wydaje, że media wręcz wyostrzyły mój wizerunek jako kobiety wyzwolonej, może nawet kontrowersyjnej. Kiedyś brałam udział w programie „Dobranocka”, o godz. 22. Brało tam udział także dwóch seksuologów, rozmawialiśmy o operacjach plastycznych, także tych intymnych części ciała. Napisano, ze przysłuchiwałam się z dużym zaciekawieniem (śmiech). Ja zawsze się przysłuchuję, jak jest mowa o rzeczach, których nie znam. Następnie napisano, że ja na pewno sobie taka operację wykonałam. Jak to przeczytałam, to ledwie mogłam w to uwierzyć. W dodatku wyciągnięto to sprzed trzech lat i napisano w kontekście teraźniejszym. Niestety jednak, żeby przestano wydawać takie gazety, jak np. „Super Express”, wszyscy musieliby się skrzyknąć. Niestety jednak ludzie chcą takie gazety czytać.
AN: A lubi Pani grać w serialach?
EK: Już coraz mniej, ale to ze względu na powtarzalność. Ja stale gram podobne charaktery. Jakieś tam żony, matki.
AN: No właśnie, a o czym Pani marzy?
EK: Chciałabym zagrać Carycę Katarzynę, bo to bardzo interesująca postać i mądra kobieta. No ale kto taki film zrobi?
AN: Życzę spełnienia marzeń i jeszcze raz dziękuję za spotkanie w Krakowie!
Wywiad przeprowadzony na spotkaniu „Porozmawiajmy o zdrowiu” w Krakowie.
Spisała Magdalena Ciszewska