Kraków
+48 503 164 521, 12 444 77 29
biuro@imageline.pl

Wydaje mi się, że czasem lepiej przesadzić, niż schować się w szarym worku

- wywiad z Moniką Jurczyk

Agata Niemiec: Na początku chciałabym się trochę cofnąć w czasie. Zawsze mnie zastanawiało, skąd wziął się taki interesujący pseudonim: „OSA”?

Monika Jurczyk OSA: Przyznam szczerze, że nie wiąże się to z żadną wielką filozofią. Po prostu, jest to skrót od sformułowania „Osobista Stylistka”. Tak się przyjęło, że ludzie często mówią do mnie OSA, zwłaszcza, jeśli znamy się na gruncie zawodowym. Jednak od jakichś trzech lat staram się od OSY trochę oddzielić. Czasami zdarzają się sytuacje, gdy ktoś mnie spotyka w wolnym czasie, wieczorem i mówi do mnie „Cześć OSA!”. Wtedy poprawiam: „Nie, o tej porze jestem Moniką”. Tak jest zdecydowanie łatwiej, trzeba oddzielić czas zawodowy od prywatnego. Ten wizerunek OSY, który jest ze mną od dwunastu lat, czasem mi trochę ciąży.

AN: Kiedy wymyśliłaś swój wizerunek? Czy Twoja pasja pojawiła się już wtedy, gdy byłaś dzieckiem? Przebierałaś się, stroiłaś?

MJ: Od zawsze lubiłam się dziwnie ubierać. Do tego stopnia, że prawie nie zostałam dopuszczona do bierzmowania. Przyszłam wtedy w sukience w kolorze „żarówiastego” różu. Bardzo się wyróżniałam – wszyscy na mnie patrzyli (śmiech). Pochodzę z małego miasta i nie było mi łatwo z tym, że wyglądam inaczej. A wszystko tak naprawdę zaczęło się od mojej babci, która uwielbia ubrania. Gdy przyjeżdżałam do niej jako dziecko, to większość czasu spędzałyśmy w lumpeksach. Ale wtedy nie wiązałam swojej przyszłości z ubraniami. Natomiast ostatnio, przy kawie, babcia mi powiedziała, że gdyby wiedziała, że jest taki zawód, to też by została osobistą stylistką. Tę miłość do ubrań mam po prostu w genach.

AN: Poniekąd babcia była Twoją mentorką, nauczycielką.

MJ: Tak i faktycznie nauczyła mnie bardzo dużo.

AN: Zaczynałaś w trudnych czasach. Obecnie styliści mają świetne warunki, pomagają im sklepy, sami dużo podróżują, poznają nowe rzeczy, trendy.  Jest większa świadomość tego zawodu i popularność. Obserwowałam Cię od jakiegoś czasu i byłaś pierwszą osobą w Krakowie, która zapoczątkowała zawód „personal shopper”.

MJ: Nie wiem, czy te czasy były aż tak ciężkie. Zajmuję się również szkoleniem stylistek i często dostaję pytania, co zrobić, aby się wybić. Ja miałam o tyle łatwo, że jak zaczynałam, to ten zawód nie był jeszcze tak znany. Ale z drugiej strony bardzo dużo pracy kosztowało mnie uświadomienie innym, że jestem. Pokazanie, że można pójść ze mną na zakupy, podczas których pomogę wybrać to, w czym dana osoba wygląda najlepiej. Wtedy miałam taką metodę, że jak się pojawiałam w różnych miejscach, to pytałam „a czym Wy się w życiu zajmujecie?”. Dyskusja się rozwijała, a ja mogłam z tego skorzystać i powiedzieć, zaznaczyć, kim jestem, co robię. Zdarzało się, że większość osób wtedy mówiło, że nie potrzebują takich usług, że to nie dla nich. Jednak później dostawałam telefon z prośbą o spotkanie. Początkowo to przede wszystkim mężczyźni byli zainteresowani tym, czym się zajmuję.

AN: Nie krępowali się korzystać z takiej pomocy?

MJ: Wydaje mi się, że kobiety społecznie są przygotowywane do tego, że powinny dobrze wyglądać, więc bardziej się wstydzą prosić o wizerunkową pomoc. W końcu, co to jest za problem kupić sukienkę, umalować usta. Zdaję sobie też sprawę z tego, że większość moich klientek z pewnością by sobie z tym poradziła, jednak nie mają na to czasu. Ja jestem od tego, żeby zrobić zakupy na pół roku w cztery godziny. Mężczyźni znaleźli we mnie rozwiązanie, bo w końcu znalazł się ktoś, kto zrobi za nich zakupy. Ale są bardzo sprytni, często najpierw szłam na zakupy z ich żonami. Można powiedzieć, że ubieram pary nie tylko w programie, w którym teraz uczestniczę. Jakie to jest wygodne przekonałam się podczas kręcenia odcinków, kiedy to mnie stylizowano i mogłam przebierać w tym, co chciałabym na siebie włożyć. Przyznam,  że to było wspaniałe uczucie, a ja w końcu pojawiłam się na miejscu moich klientów.

AN: Co najczęściej wyrzucasz z szafy osoby, u której się pojawiasz?

MJ: Kiedyś, gdy przeglądałam szafę, od razu wyrzucałam wszystko, co mi się nie podobało. Teraz zaczynam nieco inaczej. Proszę o herbatę, siadam i rozmawiam. Przeprowadzam swoisty wywiad, co dana osoba potrzebuje, jakie są jej oczekiwania. Czasami są to niełatwe rozmowy. Wyobraź sobie, że idę teraz do Twojej szafy i wyrzucam większość rzeczy, czasami takich, do których jesteś przywiązana. Szafa jest miejscem bardzo intymnym. Od razu widzę, jakie ktoś ma kompleksy, grzeszki, co chciałby ukryć. Zwłaszcza, że szafy bardzo często pojawiają się w sypialni, w miejscu, do którego nie każdy ma dostęp. Siadając przed taką szafą proszę, aby klientka sama mi pokazała ubrania, których nie nosiła dłużej niż rok. Bardzo często to ona sama decyduje się je wyrzucić. Mam takie przekonanie, że szafa, gdy jest umiejętnie skomponowana, kreuje miejsce nie tylko na nowe ubrania, ale także doświadczenia.

AN: Zamykając za sobą jakiś życiowy etap, kobiety bardzo często świadomie decydują się na zmiany. I zaczynają je właśnie od szafy oraz znajdujących się w niej ubrań. Czy można powiedzieć, że w pewnym sensie jesteś psychologiem?

MJ: Osobom, z którymi pracuję, zadaję pytanie: jak czujesz się w ubraniach, które masz? Czy czujesz się naturalnie, czy czujesz się sobą? Wspominałam już o mojej babci, która dała mi wiele cennych rad, ale przekazała także swoje pojęcie stylu. Przedstawiła mi swoje słabe strony. Ale ja mam całkiem inne słabości, nasze figury różnią się od siebie. Bardzo często nie nosiłam pewnych ubrań, bo babcia nauczyła mnie, że ich nie powinno się ubierać. Nasze mamy lubią dawać takie rady, chcą nas widzieć w określony sposób. Ale to tak nie działa. My sami musimy dotrzeć do własnej tożsamości i dobrze się z nią czuć.

AN: Jak w takim razie dotrzeć do siebie, aby móc wyrazić się poprzez ubrania?

MJ: Z ubraniami jest jak z piosenkami. Lubimy te, które już znamy. Gdy idziesz do sklepu, musisz się czasem powstrzymać i nie kupować tego, co kupujesz zawsze. Ileż można mieć rzeczy w paski? Ważne jest świadome myślenie o tym, co te ubrania mogą Ci dać. Przede wszystkim chcemy czuć się kobieco, jednak często chowamy się za ubraniami.

Wyobraź sobie sytuację, że teraz przez drzwi przechodzi świetnie ubrana kobieta. Zadaj sobie pytanie „co ona ma na sobie?”. Niech to będzie zachęta do przeprojektowania własnych potrzeb. Polki bardzo często nie chcą „za bardzo”. Boimy się wystroić, ale także nie mamy wsparcia w sobie nawzajem. Nie potrafimy powiedzieć komplementu koleżance, ale także nie umiemy go przyjąć. Wystarczy, że ktoś w przedszkolu nam powiedział, że mamy za duże uszy, a potem przez całe życie będziemy to pamiętać. Jednak, gdy usłyszymy komplement dotyczący naszych nóg, potrzebujemy kilkukrotnych zapewnień, żeby w to uwierzyć.

AN: Czy w sferze ubrań są ograniczenia wynikające z wieku?

MJ: Staram się nie ograniczać wiekiem, tylko sylwetką. Bardziej zależy mi na tym, aby czuć się swobodnie i dobrze ze sobą. Mam dwie babcie, jedna uważa, że żaden sweterek nie jest jej potrzebny, natomiast druga jest absolutną gwiazdą. Uwielbia nowe rzeczy, makijaż, a dziadek wciąż jest o nią zazdrosny. Wiadomo, że nie wyjdzie w mini, ale czuje się bardzo kobieco w sukienkach i nosi je. Ubrania często dotykają społecznych przekonań. Chciałabym nauczyć kobiety, z którymi pracuję, aby zaczęły być zdrowymi egoistkami. Poza tym wydaje mi się, że czasem lepiej przesadzić, niż schować się w szarym worku. Kto powiedział, że starsza kobieta z pięknymi nogami nie może założyć spodni rurek?

AN: „Jak Ty się w tym dobrze czujesz, to znaczy, że jesteś dobrze ubrana”. Ale gdzie znajdują się nasze najpoważniejsze błędy w ubieraniu się?

MJ: Niestety, bardzo wiele ludzi nie ubiera się dobrze. Najczęściej chowamy się za szarymi kolorami, ukrywającymi nasz charakter. Ja jestem zwolenniczką pokazywania swojej osobowości, podkreślania atutów. Zamiast wypuszczać koszulę na wierzch spodni, warto schować ją do środka, co pięknie uwydatnia talię i wydłuża nogi. Nie jestem zwolenniczką tunik, ponieważ przecinają nas w biodrach, czyli w najszerszym miejscu. Tym sposobem dodajemy sobie dodatkowych centymetrów i kilogramów. Zapominamy również, że na sezon jesień/zima przyda się więcej płaszczy, niż tylko jeden. W końcu, co z tego, że mamy piękną koszulę, skoro pierwsze wrażenie robimy tym, co nas okrywa.

AN: Moniko, bardzo dziękuję za tę rozmowę.

Skorzystaj z poniższego formularza, aby skontaktować się z Nami






    Imię i nazwisko (wymagane)

    Adres email (wymagane)

    Temat

    Treść wiadomości